Klub Sportów Wodnych Ligi Morskiej i Rzecznej w Łodzi

Wspomnienia z rejsów

Lech Biedrzycki:  Rejs Klubu Sportów Wodnych LOK w Łodzi do Szkocji i na Hebrydy w 1959 roku.

      27 sierpnia wypłynęliśmy na Skagerrak. Stąd do Szkocji prosta droga, na mapie. Pogoda pogorszyła się jednak i droga „prosta” nie była.
      Żeglowanie, które można traktować jako „grę z udziałem wiatru, wody, łodzi i czło­wieka” stało się trudniejsze.
      „Wiatr” i „woda” — pokazały co potrafi Skagerrak i Morze Północne. Spienione fale walą w kadłub, przetaczają się po pokładzie, wiatr chce porozrywać żagle.
      „Łódź”— jacht „Chrobry” nie uległ atakom morza. Ucierpiały tyl­ko żagle sztormowe.
      „Człowiek” — to kapitan i załoga. Kapitan z doświadczeniem w rej­sach morskich od 1946 roku kierował skutecznie załogą, której 75% działało sprawnie, także za tych, co nie działali (morze zorganizowało dla nieznanych mu jeszcze żeglarzy „egzamin wstępny”).
      Gdy pogoda poprawiła się, Jurek zaczął łagodnie ale skutecznie „regenerować” kondycję słabych. Zwiększyło to sprawność załogi w niedalekiej przyszłości.
      Jurek wziął się także do naprawy żagli.
     1 września spotkaliśmy na Morzu Północnym jacht „Witeź” II. Płynął na nim z pięcio­osobową załogą dookoła Wysp Brytyjskich kapitan Bogumił Pierożek, rówieśnik naszego kapitana. Obydwaj urodzili się w 1923 roku, Andrzej Kaszyński w Łodzi a Bogumił Pierożek we Lwowie. Po wojnie nasz kapitan studiował na Politech­nice Gdańskiej, gdzie został członkiem Zarządu Akademickiego Związku Morskiego. Bogumił Pierożek był członkiem-założycielem Akademickiego Związku Morskiego na Politechnice Śląskiej w Gliwicach.
      Gdy załoga „Witezia” II była już na pokładzie „Chrobrego”, mogliśmy poznać przebieg ich trudnego rejsu, na jachcie mniejszym od naszego. Przeżyli kilka sztormów na przemian z flautą i mgłą. Nawigację utrudniały silne prądy pływowe. Przedłużanie się rejsu spowodowało niedostatek żywności. Cieszyliśmy się, że możemy ich gościnnie przyjąć, częstując także chlebem z Polski. Przed rejsem ten chleb z piekarni na Gdańskiej pakowaliśmy prosto z pieca w tomofan. Dlatego 1 września był jeszcze świeży.
      Jacht „Witeź” II to dawniej jacht niemiecki o nazwie „Weser” zbudowany z drewna mahoniowego. Niemcy zatopili go w 1945 roku w Świnoujściu. Po wojnie był w Polsce kilkakrotnie przebudowy­wany. W 1953 zarejestrowany, jako kecz w Rejestrze Polskich Jachtów Morskich w klasie V (45–55 m2), z numerem rozpoznawczym PZ 10.
      „Witeź” II miał bardzo rzadko stosowane w keczach ożaglowanie, nazywane „żebro­we”, „sztakslowe” lub „Va Marie”. To ożaglowanie ma trójkątny grot zwrócony wierz­choł­kiem do dołu, nie ma bomu a podwójny gafel obejmuje grot. Zapewnia to maksymalne wykorzysta­nie przestrzeni między masztami przez powierzchnię grota oraz sztaksla.
      Pożegnaliśmy załogę „Witezia” II. Oni popłynęli „do domu”, my do Szkocji.
     2 września wpłynęliśmy do portu Granton w Edynburgu. Pływy po­wodowały zmiany poziomu wody w basenie portowym do 6 m. Dwa razy na dobę nasz pokład był 2 m poniżej poziomu kei, dwa razy 8 m. Trzeba było pokonywać te różnice po pionowym trapie — drabinie zamocowanej do nabrzeża.
      Na zwiedzanie miasta mieliśmy tydzień. Zaczęliśmy od centrum. Ukształtowanie terenu starego miasta Szkoci dobrze wykorzystali już dawno. Na wzgórzu dominującym nad okolicą stoi castle — sta­ry zamek, pierwotna siedziba władców Szkocji. W informacji o zam­ku opisana jest historia walki Szkotów z Anglikami. Można tam przeczytać, że w 1174 roku zamek dostał się pierwszy raz w ręce Anglików a dopiero w 1707 zmuszono Szkotów do unii z Anglią.
     Między wzgórzem i główną ulicą centrum Princes Street rozcią­ga się rozległa dolina. Panorama obejmująca wzgórze z zamkiem i dolinę widziana z Princes Street jest impo­nująca. Byliśmy tam we wrześniu, gdy odbywa się festiwal kulturalny. Na płatne imprezy nie mieliśmy pieniędzy, jeden koncert był jednak bezpłatny.
      Ścieżkami na zboczu wzgórza zamkowego szli dudziarze w stro­jach szkockich. Grali wytrwale i okazało się, że dolina ma świet­ną akustykę, jak sala koncertowa.
      Spotykaliśmy się z Polakami, którzy zostali w Szkocji po wojnie. Gościli nas ze swymi żonami Polkami, u niektórych Szkotkami. Była muzyka, nawet tańce. Jednak ożywie­nie spowodowane spot­kaniem rodaków mijało szybko. Mówili o swoich kłopotach, braku perspektyw, skłóceniu środowiska. Głównym powodem była zapewne świadomość, że my odpłyniemy a oni zostaną. Z Edynburga wypłynęliśmy 8 września, kierując się na północ. Następnego dnia, 9 września przed południem dopłynęliśmy do polskiego statku — bazy rybackiej „Kaszuby” zakotwiczonego w miejscu, gdzie załogi trawlerów dostar­czały złowione ryby i pobierały zaopatrzenie.
     Zacumowaliśmy „Chrobrego” do tratwy stojącej przy statku. Nasz kapitan wszedł po sztormtrapie na pokład „Kaszub”. Wrócił szybko z wiadomością, że jesteśmy zaproszeni na obiad. Było to przejawem przyjaźni między żeglarzami i marynarzami, z których wielu zaczynało od żeglarstwa.

Galeria zdjęć znajduje się tutaj.

Back to Top