Klub Sportów Wodnych Ligi Morskiej i Rzecznej w Łodzi

Wspomnienia z rejsów

„Łamanie stereotypów”  Andrzej (Jądruś) Tarnowiecki

        Lato 1966 roku było kolejnym sezonem, w którym doskonaliłem się w uprawianiu żeglarstwa. Pierwsze dwa tygodnie to instruktorka razem z Heniem Kunką w Ośrodku PTTK w Boszkowie nad jeziorem Dominickim. Pocieszki Stefana szkoliły nie tylko kursantów ale także i nas instruktorów. Następne dwa tygodnie sami byliśmy kursantami na stopień j.s.m. i ćwiczyliśmy manewrówkę w Trzebieży. Stąd blisko do Świnoujścia na rejs Borutą.
         To czwarty mój rejs pełnomorski. Czuję się jak „stary wilk morski”. Do tej pory nie karmiłem dorszy i mam już wymaganą ilość mil morskich na sternika morskiego. Mam nadzieję na odprężający rejs przed egzaminem na j.s.m. Pierwszym jest Jurek Łubisz, ja drugim a Henio Kunka trzecim. Klarujemy się do wyjścia i czekamy na przyjazd kapitana. Kapitan Trajdos w klubie ma opinię oschłego, wymagającego i nie patyczkującego się. A więc zapomnij o relaksie.
          Gienek przyjeżdża w południe po nocy spędzonej w zatłoczonym pociągu. Wybiera środkową lewą górną koję, zarządza zgłoszenie się do odprawy na godz. 15.00 i zanurza się w koi. Odprawa WOP przechodzi szybko ale celna się przeciąga. Otrzymaliśmy informację, że wchodzi potężny statek radziecki i musimy czekać. Celnik widząc flaszkę na stole nie wychodzi a kapitan po nieprzespanej nocy zleca mi reprezentowanie załogi.
          Tak więc wychodzimy po 17.00. Przed główkami otrzymuję polecenie kapitana „ panie drugi proszę podać osiem kieliszków na pokład’’. W główkach kapitan wznosi toast za pomyślność rejsu i dodaje „od tej chwili mówicie do mnie Gienek a po wymustrowaniu jak będziecie uważać’’. No to nie taki diabeł straszny jak go malowano. Trzeba trochę odpocząć . Wachtę mam o 20.00. Idąc do koi zerkam na barometr. Poleciał strasznie w dół. Spałem około półtorej godziny i budzą mnie nudności. Obsługa celnika i duże fale zrobiły swoje. Wyskakuję do kokpitu. Jurek biały na twarzy siedzi na zawietrznej przy sterze. Widać, że karmił już dorsze. Mnie mdli coraz bardziej. Jeszcze trochę i składam daninę Neptunowi ( kieliszek alkoholu w główkach mu nie wystarczył). Kiedy prostuję się widzę uśmiechniętą gębę Henia patrzącego na mnie i wycierającego usta po takim samym hołdzie. Tak więc mamy ex aequo (eksekwo) 2 i 3 miejsce. I tak legło w gruzy moje przekonanie z poprzednich rejsów o mojej odporności na chorobę morską.
          Jurek z wyraźną ulgą przekazuje mi wachtę a ja siadam do steru bo mój żeglarz Arek K. musi nałożyć sztormiak słynne L-1. Trwa to bardzo długo kiedy pojawia się w kokpicie jest już ciemnawo. Wieje 5-6 B z północnego zachodu. Odpadam do ostrego baksztagu tak by mieć Bornholm przed sobą po lewej, oddaję ster i idę ubrać się w swoje L-1. Ledwo zdążyłem założyć jedną nogawkę czuję jak Boruta zaczyna kręcić w prawo. Zanim opuściłem trap Arek już zrobił niekontrolowany zwrot przez rufę. Przejmuję ster by ustabilizować kurs jachtu a Gienek zjawia się w kokpicie i następuje krótka męska rozmowa. „ Co to za światło za trawersem z prawej ?” – Greifswalder Oie – „ a po prawej przed nami ?’’ – Świnoujście „a to po lewej ?”-€“ Kikut. No to co ty k…wa sztrandować chcesz ? . Stulam uszy po sobie, moja wina jest ewidentna. To, że Arek jest pierwszy raz w morzu nie usprawiedliwia mnie. Nie panuję nad jachtem i sternikiem. Chyba będę miał przechlapane jak „Bolka trampki’’.
         Zaliczamy krótki postój w Kołobrzegu i z powrotem w morze. Pogoda bez zmian. Deszczowo i sztormowo. Na każdą wachtę ubranie sztormowe obowiązkowe. Przed psią wachtą obowiązkowo refujemy grota i zmieniamy fok na sztormowy. Odwiedzamy kolejno Darłówek i Ustkę. Któregoś dnia mam świtówkę. Idziemy pełnym baksztagiem. Wiatr osłabł do 4 i Jurek przed przekazaniem wachty decyduje rozrefować się i postawić genue. W trakcie pracy przy zmianie żagli pojawia się na pokładzie Gienek. Po skończeniu prac załogant Jurka idzie do koi a my sobie gaworzymy. To pierwsza wachta ładnej pogody i przyjemnej jazdy bez dziadów. Gdzieś po pół godzinie Jurek się zastanawia „a może by tak postawić spinakera ?”. Po akceptacji kapitana wrzeszczy: „podwachta..a na..a dek’’. A na to Gienek: „ kogo ty masz na pokładzie ? kanaków czy kolegów? Przecież on dopiero co zasnął. Mogłeś pomyśleć o tym wcześniej . Teraz daj mu odpocząć. Zrób to siłami jakimi dysponujesz na pokładzie. Poproś kapitana by stanął do steru i masz dwie osoby do roboty przy żaglach’’ No i następny stereotyp okazał się nieprawdziwy. Gienek obsztorcowywał i gonił załogę to fakt ale gdy tego wymagało dobro jachtu.
          I na koniec humorystyczna sytuacja. Drugi dzień ładnej typowo żeglarskiej pogody a zarazem ostatni rejsu. Zatoka Gdańska, nie potrzebujemy sztormiaków , idziemy do Gdyni. Jurek zdaje mi wachtę. Z wiadomych powodów nie wchodzi do nawigacyjnej a tym bardziej do mesy. Siedzi w kokpicie i wypełnia dziennik głośno mówiąc co wpisuje. Ile jest na barometrze. Dostaje odpowiedź. Żagle- G F . Stan morza- 3. Kierunek wiatru i siła- N 4 . I w tym momencie odkłada dziennik przechyla się na zawietrzną i oddaje hołd Neptunowi. Z mesy dobiega głos Gienka: napisz 6 B , od kiedy ty przy czterech rzygasz. No przecież nie ma dużej fali, odpowiada Jurek. A półwysep helski to kit ? Przecież on osłania zatokę. Jak wrócisz do Łodzi to powiesz, że przywiało osiem a w porywach dziewięć.
         Nigdy więcej w rejsie z Gienkiem już nie byłem ale miałem okazję przez kilka sezonów instruktorzyć razem z Nim w Centralnym Ośrodku Szkolenia Morskiego w Jastarni i będąc w komisji egzaminacyjnej zawsze byliśmy zgodni w ocenie kandydatów zdających manewrówkę.
          Oprócz tych wspomnień utkwił w mej pamięci fakt, że Gienek w przeciwieństwie do innych kapitanów wyjątkowo stoicko znosił dni, kiedy na moją wachtę przypadał kambuz i za to jestem Mu bardzo wdzięczny. Pichcenie posiłków nigdy mnie nie kręciło. Gdy byłem drugim na s/y Generał Zaruski to miałem szczęście mieć w kilkuosobowej wachcie żeglarza lubiącego przysmaczać, oddelegowałem go na stałe do kambuza i dzięki temu kpt. Pawłowski postawił mi piątkę a załoga nie powiesiła mnie na gaflu.

                                                                                Andrzej (Jądruś) Tarnowiecki
Back to Top