Klub Sportów Wodnych Ligi Morskiej i Rzecznej w Łodzi

Wspomnienia z rejsów

„Mój drugi i ostatni rejs zagraniczny”  Andrzej (Jądruś) Tarnowiecki

       Hurra ! Zostałem zakwalifikowany na rejs zagraniczny do krajów Beneluksu. 
Skład załogi:
Jan Bugajak €“- st.jacht. ; Wacek Łysakowski – j.s.m. ; Tadeusz Pietrzak -€“ j.s.m. ; Juliusz Szpojankowski – wtedy j.s.m. ; Tadeusz Zyburtowicz – st.jacht. i niżej podpisany -€“ j.s.m.
       Pierwsza decyzja kapitana Tomka Romera to wyrażenie zgody każdego z nas na pracę i pełnienie wacht (w razie potrzeby) za Tadzia P., którego kłopoty z chorobą morską były ogólnie znane. 
Druga to zobowiązanie systematycznego chodzenia na basen z naszymi klubowymi „bulgotkami” w celu poprawy kondycji.
Trzecia -€“ podział na wachty obowiązujące do Ostendy. Ze względów szkoleniowych po pobycie w Ostendzie nastąpi zamiana funkcji. Ja mam być I oficerem i ze mną jest Janek. Wacek II oficerem i z nim Tadzio Z. Tadzio P III oficerem i Julek . 
     Pierwsze tygodnie idą zgodnie z planem. Badania lekarskie odfajkowane a wnioski o wydanie paszportów za pośrednictwem Państwowego Przedsiębiorstwa Imprez Sportowych ( PPIS W-wa ) złożone. Boruta przechodzi remont w Gdańsku. 
       Nagle spada na mnie „grom z jasnego nieba”. Edek Pawlaczyk informuje mnie, że PPIS nie może wydać mojego paszportu ponieważ dyrektor Lotniczych Zakładów Remontowych, w których pracowałem dopisał w kwestionariuszu paszportowym „ wyjazd po uzyskaniu zgody MON”. 
Ustalamy z Edkiem dwutorowe działanie. Ja drogą służbową składam podanie do Ministerstwa Obrony Narodowej., natomiast Klub za pośrednictwem Ligi Obrony Kraju. O pilotowanie prosimy naszą klubową koleżankę mieszkającą w Warszawie Eligię Michalak.
       Gdyby nie Eligia to tych wspomnień by nie było. Od razu zaczęła śledzić losy obu pism i gdzie tylko było to możliwe próbowała przyspieszyć ich dotarcie do osób opiniujących czy też podejmujących decyzję.
      W pewnym momencie okazało się, że moje podanie utknęło w Instytucie Technicznym Wojsk Lotniczych. Kiedy udało się je odnaleźć Eligia zobaczyła adnotację pułkownika dyr. moich LZR nr1 „ podanie przedstawiam bez poparcia”. Jak Jej udało się przystopować bieg mojego pisma do dzisiaj nie wiem. Dokonała tego i dalej drążyła klubową ścieżkę, załatwiając kolejno pozytywne opinie na klubowym piśmie. Tydzień przed planowanym wyjściem w morze wniosek Klubu dociera do MON-u. Załatwiam zwolnienie lekarskie i codziennie jeżdżę do Warszawy. Wspólnie z Eligią wydeptujemy ścieżki w różnych komórkach organizacyjnych i departamentach ministerstwa. Inne osoby opiniują, inne decydują a jeszcze inna w innym końcu W-wy podpisuje i wydaje decyzję. Na moje szczęście remont jachtu się przeciąga i po pięciu dniach mam paszport w ręku.
       Wysyłam telegram na przystań w Górkach Wschodnich, że jutro będę z paszportem na miejscu. Kiedy przyjeżdżam okazuje się, że załoga sama zwodowała i kończy remont jachtu. Usuwamy usterki szkutników, walczymy z zamocowaniem zbiornika na ropę napędową i uruchomieniem pierwszego silnika na Borucie. Prowiantujemy się.
       Po trzech dniach kapitan widząc, że w poprawianiu usterek nie ma końca nagle wydaje polecenie natychmiastowego oddania cum i usuwania niedoróbek w rejsie..
       Idziemy na silniku do Helu. Tankowanie wody pitnej, odprawa paszportowa i celna. Po odejściu od keji, mamy kłopot z postawieniem grota. Poleciał fał na top masztu. Stanąć na cumach nie możemy bo jesteśmy po odprawie granicznej. Kręcąc się na silniku w porcie wciągamy Wacka na ławeczce bosmańskiej. Po usunięciu awarii, o czym my nie wiemy, krzyczy by go podciągnąć jeszcze wyżej. Zachciało się „draniowi” pocałować top masztu.
       Tomek mając jeszcze świeżo w pamięci rejs z Bolkiem Kowalskim na s/y Śmiały dookoła Ameryki Południowej likwiduje wachtę łamaną i wprowadza stałe wachty: 
- ja z Jankiem 12.00 – 16.00 i 24.00 – 4.00 ( piesek )
- Wacek z Tadziem Z. 16.00 – 20.00 i 4.00 – 8.00 ( świtówka )
- Tadzio P. z Julkiem 20.00 – 24.00 i 8.00 – 12.00
       Następuje przelot do Holtenau. Tadzio P. trzyma się dzielnie przebywając pomiędzy swoją prawą hundekoją a kokpitem. Dziennik wypełniał w kokpicie a do nawigacyjnej wchodził by nanieść kurs jachtu. Posiłki jadał w kokpicie a o dojściu do sztagu nie było mowy.
W Holtenau próbujemy uruchomić silnik ale bez powodzenia i trzeba było dogadać się z szyprem barki. Przejście kanału wykorzystujemy na szycie żagli. Nocujemy w Brunsbutelkog. To dla mnie wybawienie. Odsypiam swoje psie wachty i brak wypoczynku w innych godzinach. Następnie halsujemy po torze wodnym ujścia Łaby i nie pamiętam z jakiego powodu zmuszeni jesteśmy wejść na krótko do portu Cuxaven bez prawa zejścia na ląd. Coś musieliśmy naprawiać. Dalej mijamy z prawej Helgoland i jazda na zachód.
       Następuje metamorfoza u Tadzia P. Nie choruje, schodzi do mesy i zaczyna konsumować porcje ponadnormowe. Jego organizm zaakceptował parametry fali Morza Północnego. 
Ja natomiast odczuwam coraz bardziej negatywne skutki braku wachty łamanej i rotacji obsługi steru i żagli. To jest dobre na większych jednostkach, gdzie jest stały kuk a steward przynosi żarcie do kabiny. Po psiej wachcie jesteśmy podwachtą, którą często wyrywano do pomocy. Tak więc praktycznie Janek i ja mieliśmy snu około jednej góra półtorej godziny bo rygorystyczny drugi oficer Wacek zrywał wszystkich o 7.20 do porannej toalety i śniadania. Po śniadaniu jestem w nadwachcie i formalnie mam prawo do wypoczynku, ale to są godziny kiedy życie na jachcie wre i praktycznie możemy podrzemać kilkadziesiąt minut.. Dalej normalna wachta od 12 do 16 a po niej podwachta zakończona kolacją. Następnie wieczorne życie towarzyskie. I tak w kółko Macieju. A więc całodobowa dawka snu na raty nie przekracza około czterech godzin. Ratujemy się z Jankiem podczas pieska robiąc sobie co godzinę rosołek z kostki oraz tak, że jeden siedzi przy sterze a drugi drzemie na trapie mając przywiązaną linkę do ręki, której drugi koniec jest zaknagowany przy sterującym.
       Ale którejś nocy siedząc przy sterze nagle widzę z prawej czerwone światło idące na przecięcie kursu. Szarpię linkę i wrzeszczę do Janka dawaj rakietnicę i białą lub zieloną rakietę. Prawie wszyscy zjawili się na pokładzie. Stwierdzają, że mam przywidzenia i rano przy śniadaniu następuje dyskusja na ten temat. Jankowi i mnie udaje się wywalczyć możliwość spania podczas śniadania. Tadzio P. mając z Julkiem luksusowe godziny służby od 8 do 12 i od 20 do 24 czuje się świetnie. 
Po dwóch czy trzech dniach od moich majaków wchodzimy do Scheveningen. Zwiedzamy Hagę i Rotterdam. Wysyłam karty z pozdrowieniami m.in. do kolegów z pracy.
       Następnie doba żeglowania i przed zmrokiem manewrujmy w basenie żeglarskim w Ostendzie. Ciasno, pełno jachtów, kręcimy się szukając miejsca. Na szczęście na dużym jachcie motorowo – żaglowym pod angielską banderą pojawia się postać. Po uzyskaniu zgody na dojście do jego burty pierwsze podejście jest nieudane. Za duży szwung. Odchodzimy i następne dojście jest na przysłowiowe jajo. Szyper motorówki wyjął fajkę z rozziawionych ust, popatrzył na nas i Borutę, zniknął pod pokładem by po chwili wrócić z butelką luksusowego alkoholu. Wręczając powiedział: „ panowie dzięki wam pierwszy raz w życiu widziałem fantastyczne manewry pod żaglami w porcie. Jestem pod wielkim wrażeniem „
Dużą osobliwością portu żeglarskiego w Ostendzie był bosman Gabriel. Muskularny człowiek wzrostu poniżej 1,60m z niesamowicie długim cygarem w ustach. Zwiedzamy kurort oraz niedalekie średniowieczne Brugge, nazywane północną Wenecją. W trakcie spaceru nasze pęcherze coraz bardziej dawały znać o sobie. W końcu chyba Wacek znający francuski skrócił nasze cierpienia. Ku naszemu zdumieniu wskazano nam męski przybytek usytuowany na ścianie kościoła osłonięty na całej długości murowanym parawanem o wysokości około 1,40m. Dla mnie to był szok bo i głowa i łydki były na widoku. Ale tam nikogo to nie dziwiło ani gorszyło. Sentencja starożytnego komediopisarza i filozofa Terencjusza: „Homo sum; humani nihil a me alienum puto” pasują do tej sytuacji jak ulał.
       W Ostendzie na cumach spędziliśmy chyba tydzień. Małżeństwo Anglików uznało nas za swoich gości i opłaciło opłatę portową. Przed wyjściem nastąpiła zmiana wacht. Wacek z Tadziem Z. przeszli do pierwszej, ja z Jankiem do drugiej, a w trzeciej Julek przejął obowiązki III oficera od Tadzia P. Wychodzimy późnym popołudniem przy ładnej jeszcze pogodzie. Zgodnie z regułą stałych wacht po wyjściu ja z Jankiem przejmujemy pieczę nad jachtem sterując na NNO. Około pół godziny po przekazaniu steru trzeciej wachcie, jeszcze przed zmrokiem nastąpiło nagłe pogorszenie pogody. Wszyscy zostali wywołani na dek do zmiany żagli na sztormowe. Wiatr tężał, fala coraz większa. Dziób Boruty wznosił się i opadał około półtora metra. Z Julkiem zrzucamy foka. Za szybko pociągnąłem za żagiel i Julek wypuścił nierozbuchtowany fał. Zanim go złapał i rozbuchtował, mój żołądek rozklimatyzowany zbyt długim pobytem na lądzie dostał wystarczająco w „kość” by Neptun zażądał ode mnie daniny. Ledwo zdążyliśmy wrzucić żagle do luku i postawić trajsel, uderzył z zachodu huragan z ulewą, która złagodziła wysokość fali. Zaczęło się sztormowanie fordewindem. U mnie nastąpił drugi stopień choroby morskiej tj. konieczność snu. Na szczęście Wacek odwalił za mnie świtówkę za co jestem Mu dozgonnie wdzięczny. Po nocy z wachty na wachtę życie na jachcie wróciło do ustalonego porządku z małą różnicą. Ja nie budziłem pierwszej wachty przed śniadaniem a Wacek oprócz przejęcia obowiązków i zaszczytów pierwszego zachował uprawnienia drugiego i miał dostęp do kawy, którą podczas psiej wachty razem z Tadziem Z się ratowali. A Tadzio P. nadal nas zdumiewał. Fala Morza Północnego mu służyła. Tak się rozzuchwalił, że zaczął łyżkami wyżerać dżem. Jednak po wyjściu z Holtenau Bałtyk sprowadził Tadzia z powrotem do kokpitu i hundekoji. 
       Z urlopu wracam do pracy z kilkudniowym opóźnieniem. Współpracownicy patrzą na mnie ze zdumieniem. Padają pytania „to pan wrócił? Powiedziano nam ,że pan dał dyla na zachód”. Okazuje się, że moje podanie o zgodę na wydanie paszportu złożone drogą służbową zostało załatwione negatywnie i odpowiedź przyszła do Zakładów dzień przed dotarciem moich pozdrowień z Rotterdamu. Nie minęło kilka dni mam przesłuchanie przez oficera WSW. Skład załogi, odwiedzane porty, miejsca pobytów, profesje i życiorysy moich rodziców, ich rodzeństwa a także ich rodziców. Zgodnie z powtarzanym w klubowych spotkaniach powiedzeniu: „ jeśli żeglarstwo przeszkadza ci w studiach rzuć studia” rzucam pracę w LZRze i przenoszę się na Politechnikę. Ale niestety zakaz wydania paszportu do krajów kapitalistycznych ciągnął się za mną jeszcze przez wiele lat.

                                  Andrzej (Jądruś) Tarnowiecki j.s.m. I oficer -€“ 815M/m II oficer -€“ 672M/m

Łódź w lutym 2014

P.S. Konsultowałem wspomnienia z kapitanem Tomkiem Romerem. Wklejam Jego uwagi.

Tomasz Romer

       Drogi Andrzeju,
Z wielkim zainteresowaniem przeczytałem Twoje wspomnienia z naszego wspólnego rejsu na s/y Boruta.
Masz znakomitą pamięć i dzięki Tobie wszystkie zdarzenia z tamtego rejsu powróciły jakby to było wczoraj.
Nieznane były dla mnie Twoje kłopoty z paszportem i ten zgrzyt po Twoim powrocie! Ale żyliśmy w czasach!
O ile pamiętam to do Cuxhaven weszliśmy z powodu podarcia grota. Niemcy weszli nam na pokład aby sprawdzić czy naprawdę mamy podarty żagiel.
Jak zobaczyli, pozwolili zostać do skończonej pracy, i już się nie czepiali.
No cóż byliśmy bici z obu stron. 
Pozdrawiam Cie bardzo serdecznie i życzę dużo zdrowia.

                                                                                                                           Tomasz
Back to Top