Klub Sportów Wodnych Ligi Morskiej i Rzecznej w Łodzi

Wspomnienia z rejsów

„Noc na jeziorach”  Ryszard  Skotnicki

     Początek sezonu żeglarskiego 1976 roku, koniec czerwca. Rejs zaczynamy pierwszego lipca w porcie LOK w Giżycku na dwóch omegach, Czarnej i Białej. Czarna pływa od piętnastego czerwca natomiast Białą trzeba zwodować w Trygorcie i dopłynąć nią na czas do Giżycka
    Dwa dni przed planowanym przekazaniem omegi Czarnej załodze w Giżycku wyruszamy wieczornym pociągiem do Olsztyna. Jadą ze mną sternik „Białej” Leszek Kamiennik i jego dziewczyna.  Rano w Olsztynie przesiadamy się do autobusu jadącego do Węgorzewa. Wysiadamy w miejscowości Przystań nad jeziorem o takiej samej nazwie.
     Do Trygortu tylko kilka kilometrów, ale z bagażami to daleko. Jeden z rybaków pożycza nam swą łódź z wiosłami. Przepływamy jezioro Przystań i po wielogodzinnej podróży z Łodzi jesteśmy w Trygorcie.
     Leszek odpływa do Przystani, aby oddać pożyczoną łódź. Ja z Władysławem Sołtysem zaprzyjaźnionym gospodarzem z Trygortu woduje „Białą”, a następnie stawiam maszt i takluje ją. Spieszymy się. Mamy przed sobą jeszcze wiele kilometrów jeziorami.  Rano następnego dnia przyjeżdża załoga do Giżycka , trzeba płynąć nocą żeby zdążyć na czas.
    Przepływamy wszyscy troje (Leszek wrócił do Trygortu) jezioro Mamry jeszcze za dnia, Kirsajty o zmierzchu, pod  mostem na przejściu na jezioro Dargin już ”po omacku”.


     Na Darginie  wiatr słabnie. Płyniemy na Królewski Róg , za cyplem powinny pokazać się światła Pierkunowa po lewej stronie, ale w ciemności nic nie widać. Wiatr ustaje a czas płynie. Wokół nas woda i brak punktu odniesienia – zgubiliśmy się.
     Dnieje, widać daleki brzeg dookoła, a ja nie wiem w którą stronę płynąć. Przed nami rybak, około dwieście metrów od nas. Płyniemy do niego  wiosłując, a on podnosi kotwicę i odpływa. Widać następnego, ale i on ucieka i nagle idzie ściana mgły, szybko pochłania wędkarza, ogarnia nas, łodzi z rybakiem już nie widać.
      I właśnie wtedy przestraszyłem się  n a p r a w d ę…
    W stresie zaczynamy myśleć inaczej, szybciej , przecież jestem odpowiedzialny za dwoje załogantów i omegę , którą płyniemy.  Olśnienie następuje natychmiast, za mostem na Darginie szliśmy pełnym wiatrem, dlaczego nie zrobić tego teraz ?  Choć wiatru prawie nie ma stawiamy żagle. Płyniemy, mgła rzednie. Widać niedaleki brzeg.
     Kobieta dojąca krowę na łące mówi nam, że jesteśmy na Królewskim Rogu (jednak) i trzymając się brzegu dopłyniemy do Giżycka. Jesteśmy tam przed południem, w porcie LOK.
     Od tego czasu każdy świt na jeziorach kojarzy mi się z koszmarem na jeziorze Dargin…

Łódź 24.11.2015                                                                     Opowiedział   Ryszard  Skotnicki (Grzesiek)

Galeria zdjęć znajduje się tutaj.

Back to Top