Klub Sportów Wodnych Ligi Morskiej i Rzecznej w Łodzi

Wspomnienia z rejsów

BORUTA z Łodzi”  Stefan Workert

   Klub Sportów Wodnych w Łodzi w tym roku obchodzi swoje 55-lecie. W ową historie wpisał  się także jacht BORUTA. W miarę rozwijania sekcji żeglarskiej klubu, wśród jego członków powstał pomysł „dorobienia się” własnego, pełnomorskiego jachtu, na którym można by było szkolić i odbywać rejsy stażowe na wyższe stopnie żeglarskie. Klubowi przybywało sterników morskich i kapitanów. Do tej pory szkolono ich, korzystając z miejsc na jachtach innych klubów z całej polski. Wygodne to nie było. W związku z tym w 1957 roku powołano komitet budowy jachtu pełnomorskiego. Zaczęło się gromadzenie funduszy na ten zbożny cel. Pochodziły one z dotacji LPŻ, darów zakładów pracy, skromnych środków własnych i z kolektury „totolotka”, jaką stworzono w tym okresie w klubie. Zaczęto poszukiwania projektanta i przyszłego wykonawcy jachtu. Wybór padł na warsztaty LPŻ w Szczecinie. Pierwszym konstruktorem został inż. Piotr Niewmierzycki. W roku 1958 przedstawił członkom klubu projekt wstępny jachtu typu Conrad. Jak na owe czasy Był to projekt bardzo futurystyczny o rewelacyjnej sylwetce i architekturze, także technologia była wręcz lotnicza.

 

Projekt wstępny Piotra Niewmierzyckiego

Skąpa dokumentacja, do której udało mi się dotrzeć nie pozwala szczegółowo opisać tej konstrukcji. Nie mniej był to jacht drewniany z klasycznym szkieletem wręgowym, krytym klepka na styk. Wszystkie elementy zładu – kil, falszkil, wręgi i pokładniki były klejone (klejem AG). Do wybudowy wnętrza i na poszycie pokładu przewidywano sklejkę lotniczą. Na pokładzie miała być ponadto ułożona sosnowa klepka. Wanna kokpitu – lutowana z ocynkowanej blachy; skrzynia akumulatorowa – z blachy ołowianej. Cała nadbudówka miała mieć konstrukcje skorupową – klejoną z brzozowego forniru na szablonie. Schody zejściówki i okucia suwklapy oraz okucia wewnątrz jachtu miały być zrobione z hydroaluminium, okucia zewnętrzne z blachy ocynkowanej. Materace na koje miały powstać ze spienionego PCV. Jednym słowem planowano użyć wszystkiego, co w tamtych czasach było w Polsce dostępne i najnowocześniejsze. O ile to, co na zewnątrz budziło zachwyt, o tyle do rozplanowania wnętrza można by mieć dzisiaj dużo zastrzeżeń. Ale o tym można mówić dopiero teraz, gdy praktyka morska zdobyta na kolejnej, zrealizowanej wersji odkryła te mankamenty.

Sternik stojący plecami do szturwału – przy wchodzeniu do portu niezbyt to praktyczne. Obok wejścia dwie hundkoje – miejsca na stacjonarny silnik pod kokpitem i schodami raczej skąpo; alternatywa – albo silnik, albo akumulatory. Idąc do dziobu – po lewej burcie kambuz z dwupalnikową kuchenka na gaz P-B, a naprzeciwko stół nawigacyjny z szafką, dalej, po na obu burtach piętrowe koje, z których górne były składane (po opuszczeniu one pełniły funkcje oparć dla siedzących na kojach dolnych). Miedzy kojami rozkładany stół o wymiarach 100 x 70 cm. Dalej, w kierunku dziobu ciągnęły się szafy, a za nimi w forpiku na lewej burcie składana żagielkoja z płótna rozpiętego na ramie z hydroaluminium; obok MW osi jachtu WC. Maszt miał być ustawiony na dachu nadbudówki na kulowym przegubie podparty od spodu stalową rurą bez szwu o średnicy 50 mm. W poprzek miały być zasłonki „odgradzające” WC od mesy. W dachu przewidziano jeszcze przeszklony forluk. To było nie do przyjęcia – ot, np. przy gościach. Projekt nie został wdrożony do produkcji – nie dlatego, iż miał wyżej wspomniane mankamenty, ale ze względu na duże koszty budowy takiego jachtu. Stał się więc „pułkownikiem” – odłożono go na półkę… Tu dygresja – kilka lat później, w roku 1962 inżynierowi Niewmierzyckiemu udało się zrealizować dużo mniejszą jednostkę o rewolucyjnych rozwiązaniach i kształtach o nazwie Mikron. Widziałem ją na targach w Poznaniu.

Klub oczekiwał bardziej „dostępnego” projektu. W roku 1958 inż. Ryszard Langer, z tychże samych zakładów szkutniczych LPŻ w Szczecinie, przedstawił zmodyfikowany projekt jachtu nazwany roboczo Conrad wersja II. Jacht był krótszy o 81 cm, z klasyczną długą nadbudówką (ze „zwyżką” nad nawigacyjną i kambuzem), o prostych ściankach bocznych i lekko wyoblonym dachu – bez żadnych skorupowych klejeń. Maszt drewniany, przechodził przez jarzmo w dachu i opierał się w kilsonie. Płócienna żagielkoja została zmieniona na stałą, a zamiast szturwału pojawił się klasyczny rumpel.Wnętrze w zasadzie się nie różniło od poprzedniego – jedynie na lewej burcie pojawiła się szafka, a na prawej niewielka pentra, w której wieszano różne wędzone mięsa.

 

Zrealizowany projekt Ryszarda Langera

W tamtych czasach o lodówkach można było tylko śnić, a żarcie na całe 6 tygodni, łącznie chlebem zapakowanym w własnoręcznie wysterylizowane celofanowe torebki, wiozło się ze sobą na zagraniczne rejsy. Bo ojczyzna dawała na cały ten czas tylko po 5 dolarów amerykańskich „na łeb”. To oczywiście sprzyjało rozwojowi turystyki pieszej w zagranicznych portach i kontrabandzie, czyli rozpijaniu zachodnioeuropejskiego społeczeństwa polskim spirytusem wywożonym w dozwolonych ilościach (0,5 l na głowę) na tzw. ”użytek własny”, tudzież tuczenia tubylców „Polish Ham” (szynka konserwowa „Krakus”). Bo czymże było owe okresowe wyposzczenie się, wobec pokusy kupienia za wygospodarowane dewizy wymarzonego włoskiego płaszcza ortalionowego czy koszuli „noniron” ze 100-procentowego poliamidu. Wiecie jaki to był wtedy w naszym kraju szpan?! A jak w tym było cieplutko – zwłaszcza latem, w deszczowy dzień, przy temperaturze 25 stopni w zatłoczonym autobusie. Łza się w oku kreci. Ale wracajmy do tematu.

Po wielu perypetiach, związanych m. in. z pokonaniem znacznego wzrostu ceny, udało się zakończyć budowę i zwodować nasz wymarzony jacht. Odbyło się to w Szczecinie 24 kwietnia 1960 roku. Na cześć głównego darczyńcy (dziś mówi się – sponsor) Zakładów Chemicznych „Boruta” w Zgierzu, jacht został ochrzczony właśnie tym imieniem.

rys. Stefan Workert

Back to Top