Wspomnienia z rejsów
„Koniec marzeń” Stefan Workert
Mam rejsów niewiele.
niewielem więc warty,
jako morski żeglarz
mówiąc nie na żarty.
Dzisiaj jestem stary,
rzec by można antyk,
nie wytknąłem nosa
nigdy na Atlantyk.
Morskich rejsów trzy były
i trzy zatokowe,
widocznie za mało
nadstawiałem głowę.
Chociaż przyznać muszę,
że będąc w Holandii,
ważyłem swe siły
na rejs do Islandii.
Trasą bardzo trudną
na północy Szkocji,
przez bystrza Pentlandów
tak pełną emocji.
Trasa ta jak mówią
trudna jest szalenie,
płynąc pod żaglami
wprawia serce w drżenie.
Ale nic nie wyszło
mi z ówczesnych marzeń,
bo w mym życiu zaszło
kilka ważnych zdarzeń.
Urodził się synek,
synek zamiast córy,
zostały mi zatem
już tylko Mazury.
Cieszyłem się bardzo,
wsadziłem do kojca,
w kąt poszły marzenia,
syn musiał mieć ojca.
Żona dała stop,
bo co by się stało
gdyby w takim rejsie
morze mnie zabrało.
I przestałem zatem
na tym morzu bywać,
ktoś przecież chłopaka
musiał wychowywać.
Myślałem ,że kiedyś
pójdzie w moje ślady,
woli jednak smagać
batem końskie zady.
Czasem jednak siądzie
na jacht dla rozrywki
i na żagle woła
wio siwki, wio siwki.
Bo my tak Polacy
dzięki Tobie Boże,
kochamy te konie
i kochamy morze.
Napisane 3 maja 2010 roku
w szpitalu w Brzezinach.