Klub Sportów Wodnych Ligi Morskiej i Rzecznej w Łodzi

Aktualności

Wspomnienie o Mirku Januszkiewiczu

     Dotarła do mnie wiadomość z Kanady. Odszedł od nas na Wieczną Wachtę Mirosław Januszkiewicz. Kolega klubowy i żeglarz.

    Miał 83 lata. Urodził się w Warszawie i tamże na Woli przeżył Powstanie Warszawskie. Po wojnie zamieszkał w Łodzi. Wstąpił w 1953 roku do Ligi Morskiej.
    W Państwowej Szkole Techniczno Przemysłowej w Łodzi zdał maturę i uzyskał tytuł technika elektryka.  Służba wojskowa w Marynarce Wojennej uniemożliwiła mu kontynuowanie studiów na Politechnice Łódzkiej. W Klubie dosłużył się stopnia sternika morskiego. Kierował również sekcją kajakową.
    W 1962 roku wyemigrował do Kanady gdzie w Winnipeg założył sekcję kajakową dla młodzieży polonijnej. W 1971 roku ukończył studia inżynierskie.
    Zawodowo zajmował różne stanowiska w tym wicedyrektora w zakładach taboru kolejowego Canadian Pacyfic. Był autorem kilku patentów międzynarodowych dotyczących czyszczenia z farby wagonów kolejowych i samolotów pasażerskich w Air France we Francji. To mu zapewniło znaczącą pozycję finansową. W Kingston w rejonie Wielkich Jezior Ameryki Północnej został właścicielem ośrodka sportowo wypoczynkowego St.Laurance. Był członkiem Canadian Yachting Association i Canadian Olimpic Regata Kingston. Miał własny stalowy jacht morski typu Brucelo o nazwie „Overa” którym żeglował po Wielkich Jeziorach, a w 1966 roku pływał po Karaibach.
    W ostatnich latach swojego życia osiadł w Victorii na zachodnim wybrzeżu , ale już tam nie żeglował. Jacht scedował na syna. Poświęcił się innej pasji, grze w golfa.
    Z Mirkiem przyjaźniliśmy się przez wiele lat aż do końca. Pamiętam jak poprosił mnie o przysłanie dokumentacji łodzi finn. Otrzymał ją i finna zbudował. Pewnie czuł sentyment do tej łódki pamiętając jak na Stawach Stefańskiego regaciliśmy się na finnach. Bo nie tylko kajaki były mu w głowie.
    Pamiętam też Mirka z młodości jako przystojnego czarnowłosego chłopaka zawsze uśmiechniętego łamacza serc niewieścich. Ciągnęły do niego dziewczyny jak muchy do miodu. Cóż, grał na gitarze i fortepianie na klubowych spotkaniach. Na jednym klubowym sylwestrowym balu podrywał mi moją uroczą czarnulkę i miło było popatrzeć jak wywijają rock and roll’a. Mirek świetnie tańczył, moja partnerka też. A ja? Nieco gorzej. Mirek miał barwne i bogate życie z jednym wyjątkiem- niesprawną żonę na wózku. Nigdy jej nie zaniedbywał.
    Mirek mi pomagał wielokrotnie. Kiedy jeszcze dzieliła nas żelazna kurtyna przez kilka lat przesyłał mi amerykańskie żeglarskie czasopisma nie do zdobycia w Polsce. Nie zapomnę o wzajemnym posyłaniu sobie Bożonarodzeniowych i Noworocznych oraz Wielkanocnych pocztówek z życzeniami również dedykowanymi znajomym z klubu.
    Odwiedził nas w Polsce dwukrotnie.Zatrzymywał się u nas. W 2005 roku przyjechał na 55 lecie klubu. Podarowałem mu wówczas olejny specjalnie dla niego namalowany  obraz jego jachtu „Owera”. Ponownie odwiedził nas w 2008 roku. tym razem zabrał mi akwarelę „Przystań w Rudzie”. Wcale nie miałem zamiaru mu jej dać ale gościowi się nie odmawia. Wybaczyłem wiedząc czym ta Ruda dla niego była. Bardzo sobie tą naszą przyjaźń ceniłem. Ale to właśnie się skończyło.
    Zostanie pamięć.Niech Ci tam Przyjacielu dobre wiatry wieją.Żegnają Koleżanki i Koledzy spod żagli.

                                                                                                Stefan Workert

Back to Top